Chyba nie ma innego świętego, wywodzącego się z szeroko
pojętego pogranicza, który zarówno przez swoich współwyznawców,
jak i przez drugą, w tym przypadku prawosławną stronę,
postrzegany byłby tak jednowymiarowo jak św. Jozafat Kuncewicz
(1580-1623). Dla katolików jest on przede wszystkim, jeśli
nie wyłącznie, męczennikiem sprawy jedności Kościoła.
Z krótkich
hagiograficznych notatek, które notabene klasyfikują go jako polskiego
świętego, poznajemy jego datę urodzenia, wstąpienia do klasztoru,
wyniesienia do godności biskupiej i męczeństwa. W pokrótce
opisywanej działalności św. Jozafata jako unickiego hierarchy nie sposób
dostrzec nic oprócz tego, co wychodziłoby poza schemat aktywnego
reformatora, który z gorliwością przenosi na teren swojego Kościoła
zdobycze łacińskiego Zachodu. Dla ogółu prawosławnych Kuncewicz jest
natomiast uosobieniem całego zła związanego z zawartą
w 1596 r. w Brześciu nad Bugiem unią.
I tak dla Mikołaja Hajduka to postać na wskroś czarna,
jak i okładka wydanej w 1995r. przez Bractwo Prawosławne Św.
Cyryla i Metodego jego książki pt. „Unia Brzeska 1596 ”. Po ukazaniu
drogi Jozafata do unii w tradycyjnym dla prawosławnej
historiografii kluczu jezuickiej intrygi, nasz święty, z potomka
„pobożnej, prawosławnej mieszczańskiej rodziny z Włodzimierza
Wołyńskiego” zmienia się „w zażartego wroga prawosławia i fanatycznego
unitę”. Efekt zmiany jest taki, że, według autora, „już w pierwszych
latach znienawidzono go zarówno w środowiskach prawosławnych,
jak i katolików...”.
Ludzi, a w tym i świętych, nie da się jednak podzielić
według ciasnych schematów. Odnośnie Jozafata dogłębnie zrozumiał to Tadeusz
Żychiewicz w wydanej w 1986 r. (Wydawnictwo Bernardynów
„Calvrianum”) żywocie świętego. Czytamy w nim: „ Jozafatowi miły jest
rzymski ład i porządek, miła nauka i wiedza stróżująca wierze. Lecz
i on duszę ma wschodnią. Żeby szczerym być przed sobą i przed
krestem: jest w nim ta iskra niepokoju, chociaż wie, że Bożą drogą
idzie. Jest ta iskra. Bo wie i to także, że nie o samo
zwierzchnictwo Piotrowe chodzi. Tak naprawdę, to są dwa odmienne światy
duchowości i pojmowań. Są sprawy, które rozumie Skarga
i poniektórzy jego, Kuncewicza, jezuiccy przyjaciele, lecz cały zachód
i sam Rzym chyba nie do końca może zrozumieć. Jako i kler
polski, łaciński”(s.32). Dlatego też zjawia się to aktualne przez
wieki pytanie: „Czymże więc okaże się Unia? Trudną, lecz ubogacającą
wszystkich jednością w słusznej i sprawiedliwej wielości – czy
tylko wschodnią z imienia przybudówką do potężnego Rzymskiego
Kościoła, która poprzez poddaństwo hierarchiczne skazana zostanie
z czasem na wchłonięcie i uniformizację wedle ducha
łacińskiego świata?...”(s.37).
Tylko dokładna analiza zachowanych źródeł, której celem jest dotarcie
do realnej postaci, a nie poddany prędzej jakiejś ideologii proces
preparowania pasującej do przyjętego z góry schematu sylwetki,
pozwala na odkrycie faktów, które zmuszają do rewizji
dotychczasowych poglądów na temat drogi Jozafata do unii, jego
duchowości i, przede wszystkim, jego stosunku do prawosławia. Badania,
prowadzone w takim właśnie duchu przez znawcę historii Kościoła na Ukrainie
prof. Sofię Senyk, które tu wykorzystamy („The Sources of the Spirituality of
St Josafphat Kuncevyc ”, Orientalia Christiana Periodica, Roma 1985),
pokazują, jak łatwo nawet wybitne umysłowości przeoczają dane, które
nie pasują do wygodnych stereotypów. A czyż
nie od obalenia niezliczonych stereotypów powinien
rozpocząć się proces rzeczywistego zbliżenia między podzielonymi
Kościołami?
Wiemy o Jozafacie, że od dzieciństwa rozmiłowany był
w atmosferze cerkwi, przepadał za cerkiewnym śpiewem, a piękno
liturgii stawiał ponad wszystko. A jednak po przybyciu do Wilna
ostatecznie przystaje nie do którejś z prawosławnych wspólnot
parafialnych, gdzie z całym splendorem celebrowano liturgię, lecz
do jedynej wówczas w Wilnie, ubogiej i niemal wyludnionej,
unickiej cerkwi. Na pytanie skąd ten samouk, bo nie otrzymał on
żadnego systematycznego wykształcenia, czerpał wiedzę historyczną
i teologiczną, odpowiedź brzmi: z dostępnych mu w języku
staro-cerkiewno-słowiańskim ksiąg. W tych, o których wiemy z pewnością
że je czytał, znajdują się staroruskie świadectwa żywego pragnienia
odrodzenia jedności chrześcijan. Nie jezuicka indoktrynacja, ale głos
takich postaci z historii jak metropolita kijowski Izydor,
sygnatariusz Unii Florenckiej z 1439 roku, przywołały młodego Kuncewicza
do podupadłej wileńskiej cerkwi. Pod datą 25 lipca w jednej
z takich ksiąg zapisano słowa Izydora: „Jak długo jeden Kościół
Chrystusowy będzie podzielony, i jak długo będzie nazywać się
Chrystusowym, nie mając Chrystusowej jedności? Chrystus zjednoczył nas
przez chrzest i ewangelię, a idąc na dobrowolną mękę
modlił się do Ojca o to, abyśmy stanowili jedno”.
Najbardziej zaskakują rezultaty dociekań nad źródłami duchowości św.
Jozafata. Rękopisy wykonane własnoręcznie przez Kuncewicza, bądź na jego
życzenie, oprócz patrystycznych pism poświęconych życiu zakonnemu, zawierają
teksty autorstwa Symeona Nowego Teologa i innych propagatorów
charakterystycznego dla chrześcijańskiego Wschodu, później ograniczonego
do kręgu prawosławia, nurtu duchowości zwanego hezychazmem. Jego istota
polega na poszukiwaniu samotności, wyciszenia i spokoju,
rozumianych nie jako cel sam w sobie, lecz jako środek
do osiągnięcia stanu nieustannej modlitwy i zjednoczenia
z Bogiem. To jednak jeszcze nie wszystko. Obok wspomnianych dzieł
rękopis zawiera Ustaw – Regułę „Świętego Ojca naszego Nila”. Jest nim
nie kto inny, jak Nil Sorski, wielki reformator monastycyzmu
rosyjskiego, zwolennik hezychazmu. Świadkowie życia św. Jozafata potwierdzają
jego wielkie pragnienie życia w odosobnieniu, udania się do skitu
– pustelni, gdzie wszystko sprzyjałoby praktykowaniu nieustannej modlitwy
serca – słów „ Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, ...”,
do których Jozafat, zgodnie ze wskazówką z Ustawu św. Nila,
dodawał wyznanie „...grzesznym”.
Jedno wydarzenie z lat spędzonych w Wilnie wymownie ilustruje
wewnętrzną otwartość Jozafata i gotowość wejścia na drogę
najbardziej radykalnej doskonałości. Pewnego razu do klasztoru św.
Trójcy przybył z Rosji mnich Warsanufij, jurodiwy – szalony, jeden
z tych, którzy dosłownie traktując słowa św. Pawła z listu
do Koryntian : „Staliśmy się bowiem... głupi
dla Chrystusa...”(1Kor 1, 10), świadczyli o Chrystusie
w sposób całkowicie wolny od przyjętych norm i konwenansów,
wywołując szok i zdziwienie. Warsanufij zrobił na Kuncewiczu
wielkie wrażenie i sprawił, że przez jakiś czas
zastanawiał się on, jak pisze Żychiewicz, „czy aby ten człowiek
nie obrał lepszej cząstki, sam wędrujący pod nieograniczonym
nieboskłonem pod ręką Boga”(s. 51). Fenomen jurodiwych w Kościele ruskim,
czyli białoruskim i ukraińskim, w przeciwieństwie
do rosyjskiego, był niezmiernie rzadki. Bowiem Moscovia i Rutenia,
czyli Ukraina i Białoruś, jak pisze prof. Senyk, „ pomimo tego,
co je łączyło, to były dwa oddzielne światy. Jednak uznanie głębokich
różnic w poglądach i nurtach, nie oznacza wykluczenia
wzajemnych kontaktów i wpływów. A te zawsze miały intensywny
charakter i przebiegały w dwóch kierunkach, zarówno
w dziedzinie kultury, jak i liturgicznych praktyk oraz
w sferze duchowości”.
Kilka przytoczonych tu, a do tej pory jakby ignorowanych, aspektów
dotyczących postaci św. Jozafata powinno skłonić przynajmniej
do powściągliwości w formułowaniu opinii o przyświecających mu
ideałach. Czyż „zażarty wróg prawosławia” uczyniłby swoim mistrzem prawosławnego
rosyjskiego mnicha, podziwiał charakterystyczny dla Rosji ideał
świętości, a później, już jako biskup, usilnie zabiegał
o otrzymanie przekładu komentarza do kanonów autorstwa
dwunastowiecznego bizantyńskiego kanonisty Zonarasa, który posłużył mu do napisania
utrzymanych we wschodniej tradycji reguł dla duchowieństwa?
A najlepiej gdyby zmobilizowało i katolików obydwu tradycji,
i prawosławnych, do weryfikacji przyjętych i wygodnych
stereotypów oraz wyjścia z bezpiecznych okopów.
Męczeńska śmierć spotkała Jozafata w czasie, gdy wskutek różnych
wydarzeń przed zjednoczonym z Rzymem Kościołem Kijowskim
rysowała się niepewna przyszłość. Tak opisuje to Tadeusz Żychiewicz:
„Polska była zmęczona. Doszły do Kuncewicza wieści, że poniektórzy
biskupi polscy, w Rzymie bawiąc, w uszy papieżowi kładą,
że czas z Unią kończyć, bo całkiem nie wiadomo, co to
takiego jest: katolicy cerkiewnego obrządku, cerkiewnych praw
i obyczajów, cerkiewnego kalendarza. Niech unitów na łaciński
obrządek przeprowadzi, a nie zechce który, niech wraca
do prawosławia. Byle spokój był. Papież posłuchu nie dawał, lecz
wieść się rozniosła”(s. 81). To, co wydarzyło się
w Witebsku 12 listopada 1623 roku odmieniło myśli i zamiary.
Kontynuuje Żychiewicz: „Jakby nowe życie zaczęło iść przez tę śmierć. Jakby
wielkie słońce wzeszło nad niepewnymi, rozpraszając mrok. A od tego dnia
nie podniósł się już ani jeden głos o możliwości
przeprowadzenia unitów na obrządek łaciński; stanął takim głosom
na poprzek wielki cień człowieka, który oddał życie za cerkiewny
katolicyzm”.(s.104)
W Roku Jubileuszowym często cytuje się słowa Jana Pawła II
z listu „Tertio millenio adveniente”, mówiące o chrześcijańskich
męczennikach XX wieku: „Chyba najbardziej przekonujący jest ten ekumenizm
świętych, męczenników. Communio sanctorum mówi głośniej aniżeli
podziały”(37). Nieuprzedzone spojrzenie pozwala chyba dostrzec istotne rysy
współcześnie rozumianego ekumenizmu w życiu wiarą i duchowości Św.
Jozafata, postaci, którą wielu niesprawiedliwie uważa za tegoż
ekumenizmu zaprzeczenie.
14.11.2000 r. Ks. Bogdan Pańczak
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz