(...)arcybiskup Adam (Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny), na łamach tegoż czasopisma powiedział: „Nie mogę się pogodzić z polonizacją naszej Cerkwi. Jak kto mówi, niech mówi. Ale swoim językiem niech mówi. Mnie, starego, serce boli, że w szkołach nie uczą naszych języków. Z seminarium wychodzą duchowni bez idei. A duchowny musi lubić swoją Cerkiew, naród, mowę, kulturę”.
W
listopadowym numerze „Przeglądu Prawosławnego” Anna Radziukiewcz przybliża
czytelnikom życie prawosławnej Łemkowszczyzny. W tekście pt. „Ścieżkami
miłości” mowa jest i o Bielance, i o budowie nowej cerkwi. Przy okazji
diagnozuje się też grekokatolików.
Biskup
gorlicki Paisjusz dzieli się spostrzeżeniami: „Gdy byliśmy w Bielance łatwo
było z nami ustalić porządek nabożeństw wszystkich konfesji. Teraz ustalają go
katolicy. Unici buntują się i już żałują, że prawosławni odeszli. Może być tak
jak w niedalekim Uściu Gorlickim, gdzie katolicy musieli opuścić cerkiew unicką
i wybudować swój kościół. Nie mogli się porozumieć. Mogą katolicy wchłonąć
unitów. Obrządek greckokatolicki jest mocno zlatynizowany i latynizuje się
nadal”. Trochę dalej władyka wyznaje: „Jestem szczęśliwy, że mogę posługiwać w
Gorlicach. Cerkiew jest tu żywym organizmem. Widzę męczeński naród. I widzę,
jak ludzie poprzez swoją wiarę jak mityczny Feniks powstają z popiołów. Naród
łemkowski porównuję często do narodu wybranego, który wrócił do Ziemi
obiecanej. Tam wróciło dwa miliony, tu trochę więcej niż tysiąc. Ale Łemkowie
nie poddają się, chcą być do końca takimi jak ich przodkowie. Łemkowie powinni
być niczym lekcja dla prawosławnych w całej Polsce – jak kochają Cerkiew, jak
są jej oddani, jak chodzą do cerkwi. Tu, jeśli na nabożeństwie jest 70 procent
wiernych, to uważa się, że jest ich mało. Przychodzi nawet 90-100 procent. W
domu zostają chorzy. Ale w następną niedzielę informują jegomościa, dlaczego
opuścili Liturgię. Łemkowie nie spóźniają się. Błagosłowienne Carstwo – i
wszyscy są w cerkwi. Od czterech lat służę w Gorlicach. Raz zdarzyło się, że
jedna osoba weszła do cerkwi przed Ewangelią. Łemkowie nie opuszczają świątyni
przed końcem Liturgii. Jest molebien za jakąś osobę, rodzinę, wszyscy
pozostają. Jest panichida, pozostają. Chrzest, też w nim uczestniczą. Wszak są
wspólnotą”.
Prawie sto
lat temu pewien delegat na Synod Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego podobnie
entuzjastycznie opisywał wiernych, Kościół w Galicji. Za to, że „zyskał
charakter Kościoła narodu”, że w jego świątyniach „słyszy się kazania w
ojczystym języku”. W małym mieście blisko frontu, w pierwszy dzień Bożego
Narodzenia, „cała świątynia była przepełniona ukraińskimi żołnierzami. Jakież
wrażenie robiło kazanie wygłoszone w zrozumiałym języku, śpiew wszystkich
zebranych. Gdy wszyscy ci żołnierze, dopiero co wróciwszy z frontu, zaśpiewali
„Chwała na wysokości Bogu”, odczuwało się potężne duchowne uniesienie”.
Prawosławny delegat konkludował: „Oto dlaczego Unia jest silna: bo stała się
wiarą narodu i to robi ją niebezpieczną. Sądzę, że dla Unii nie będzie miejsca
na [Wielkiej] Ukrainie pod tym warunkiem, że wszystkie wysiłki zostaną
skierowane na to, by zbudować tam życie kościelne odpowiadające na potrzeby
ludzi”. (Peter T. Sheshenko, The Russian Orthodox Church Sobor of Moscow and the
Orthodox Church In Ukraine, AOSBM, 16 (1979), s. 303. Cyt. za: Sophia Senyk,
The Ukrainian Church and Latinization, OCP 56(1990), s. 186)
Chce tego
władyka Paisjusz czy nie, to, co zachwyca go w prawosławnych dziś Łemkach, jest
dziedzictwem tego, co wprawiło w zdumienie delegata na rosyjski synod. Ta
przedziwna synteza tradycji bizantyńskiej, kijowskiej i zachodniej, która nie
polega na latynizacji, ale na westernizacji, czyli po prostu na tym, żeby nie
spóźniać się na umówione spotkanie (Błahosłowenne carstwo), nie kręcić się po
domu gospodarza od świecznika do świecznika, i nie wychodzić przed ustalonym
zakończeniem (Widpust). Latynizacja Kościoła greckokatolickiego jest problemem
na poziomie świadomości części wiernych, bo już nie hierarchii. A obawa
/oczekiwanie, że „mogą katolicy wchłonąć unitów” brzmią dziwnie w ustach
biskupa, którego zwierzchnik, arcybiskup Adam, na łamach tegoż czasopisma
powiedział: „Nie mogę się pogodzić z polonizacją naszej Cerkwi. Jak kto mówi,
niech mówi. Ale swoim językiem niech mówi. Mnie, starego, serce boli, że w
szkołach nie uczą naszych języków. Z seminarium wychodzą duchowni bez idei. A
duchowny musi lubić swoją Cerkiew, naród, mowę, kulturę”. („W horach
Karpatach”, „PP”, 10/2006). Troska sędziwego hierarchy o szacunek dla języka
wiernych jest zrozumiała, potwierdza to prof. Aleksander Naumow, który
„przytoczył przykłady z własnych badań z Podbiela, gdzie za rodzime, swojskie,
uważane są zarówno «nasza mowa», którą wszyscy posługują się w domu, «ruski»,
naśladujący język rosyjski, do kontaktów z batiuszką i cerkiewnosłowiański,
jako język kontaktu z Bogiem”. („Język naszej modlitwy”, „PP” 10/2012). „Latynizacja”
grekokatolików jest drzazgą w ich oku, w porównaniu z własną belką naśladowania
rosyjskiego, by móc skomunikować się z batiuszką, do którego wstyd?/strach?
przemówić w „naszej mowie”.
Źródło: seminarija.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz