„Otóż
my, Polacy, mamy w dorobku modelowy akt pojednania, chlubę naszej
i europejskiej historii – list biskupów polskich do niemieckich z 1965
roku. Zawiera on aksjologiczną esencję pojednania: jest deklaracją
bezwarunkową (biskupi nie stawiają żadnego warunku powiedzeniu
„wybaczamy i prosimy o wybaczenie”); wyrażone w nim zobowiązanie jest
aktem zaufania i było oczywiście związane z ryzykiem odrzucenia przez
drugą stronę (i rzeczywiście, na reakcję niemieckich biskupów
katolickich trzeba było parę lat poczekać…).
Ale chwila
zastanowienia się wystarczy, by zdać sobie sprawę, że tylko tak
rozumiane pojednanie może stać się trwałym składnikiem stosunków
międzynarodowych” – tak napisał Zdzisław Najder w nienapawającym
optymizmem artykule o stosunkach polsko-ukraińskich („Pojednanie,
współpraca, życie obok siebie?”, „Nowa Europa Wschodnia” 2/2013). „Musi
tu znaleźć się wyraźne słowo: przepraszamy i prosimy o wybaczenie” –
kategorycznie stwierdził arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, wyjaśniając
Konferencji Episkopatu Polski powody fiaska wspólnego przedsięwzięcia –
listu rzymskokatolickiego i greckokatolickiego episkopatów Ukrainy w 70.
rocznicę tragedii wołyńskiej. Aksjologiczna esencja utrwalania podziału
– dyktowanie drugiej stronie jej spowiedzi.
Nie znając tekstu zaproponowanego przez stronę greckokatolicką można
opierać się tylko na jego ideach przywoływanych przez lwowskiego
hierarchę. „W opinii biskupów obrządku łacińskiego niebezpieczne jest
uciekanie się przez autorów projektu listu do różnych eufemizmów
i unikanie właściwych i adekwatnych określeń: eksterminacja,
ludobójstwo, czystki etniczne”; „Mówiono o «bratobójstwie» – sugerując
porównywalną odpowiedzialność «każdej ze stron»”. A jaką terminologią
mówi Kościół o zabiciu człowieka przez człowieka od czasów Kaina i Abla?
Czy wypowiedzi sprzed 1944 roku – momentu wprowadzenia terminu genocide
przez polskiego prawnika R. Lemkina – potępiające przelew niewinnej
krwi mają mniejszą wagę tylko dlatego, że nie użyto w nich słowa
ludobójstwo? Wspólny list pasterski, nazywając zbrodnie bratobójstwem
prędzej przemówi do ogółu wiernych i obudzi sumienia niż prawnicze
terminy.
„Obawiam się, że taka inicjatywa wspólnego listu może stać się kolejną
akcją «poprawną politycznie», która nic nie wniesie w wyjaśnienie
przyczyn wielkiego zła, które spowodowało śmierć ponad 120 tys. cywilów,
a sam dokument będzie kompromitował Kościół stanowiąc świadectwo
relatywizowania odpowiedzialności moralnej w przypadku wydarzeń, które
mają aż nader jednoznaczny i oczywisty wydźwięk” – stwierdził arcybiskup
Mokrzycki. Do tej pory, poczynając od spotkania w roku 1987 w Rzymie,
udawało się polskim biskupom rzymskokatolickim i hierarchii Ukraińskiego
Kościoła Greckokatolickiego jakoś nie skompromitować Kościoła.
Nie bał się kompromitacji Jan Paweł II, pisząc do hierarchów rzymsko-
i greckokatolickich w 60. rocznicę tragedii wołyńskiej: „Nowe
tysiąclecie, w które niedawno wkroczyliśmy, wymaga, aby Ukraińcy
i Polacy nie pozostawali zniewoleni swymi smutnymi wspomnieniami
przeszłości. Rozważając minione wydarzenia w nowej perspektywie
i podejmując się budowania lepszej przyszłości dla wszystkich, niech
spojrzą na siebie nawzajem wzrokiem pojednania”. Krach projektu
wspólnego listu niesie takie ryzyko.
27 czerwca 2001 roku we Lwowie, witając Jana Pawła II przed Boską
Liturgią, podczas której odbyła się beatyfikacja 28 greckokatolickich
sług Bożych, ówczesny zwierzchnik UKGK kardynał Lubomyr Huzar
powiedział:
„Może wyda się to dziwne, niezrozumiałe i sprzeczne, żeby w taki moment
wysławienia Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego przypomnieć też, iż
historia naszego Kościoła w minionym stuleciu znała także ciemne
i tragiczne duchowo momenty. Polegały one na tym, że niektórzy synowie
i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, ku naszemu ogromnemu
żalowi, świadomie i dobrowolnie wyrządzili krzywdę swoim bliźnim spośród
swego narodu czy innych narodów. Za wszystkich nich w Twojej obecności,
Ojcze Święty, pragnę w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego
prosić o przebaczenie Pana Stworzyciela i Ojca nas wszystkich, a także
o przebaczenie tych, których w jakiś sposób skrzywdziliśmy my, synowie
i córki naszego Kościoła. Żeby już nie ciążyła na nas straszliwa
przeszłość i nie utrudniała naszego życia, chętnie przebaczamy tym,
którzy w jakiś sposób skrzywdzili również nas. Jesteśmy przekonani,
że w duchu wzajemnego przebaczenia możemy spokojnie przystąpić do tej
wspólnej z Tobą służby Boskiej Liturgii w szczerej i mocnej nadziei,
że wkraczamy w nowe i piękniejsze stulecie”. A w 2004 roku w Lednicy,
w obecności prymasa Józefa Glempa, patriarcha Lubomyr zwrócił się
do tysięcy zebranych: „Dzisiaj, w tym miejscu, w imieniu Ukraińskiego
Greckokatolickiego Kościoła, przed moim współbratem, a szczególnie przed
wami droga młodzieży, chcę zadeklarować, że prosimy o wasze
przebaczenie i jesteśmy gotowi przebaczyć wszystko to, czego
doświadczyliśmy".
Kościół greckokatolicki w II Rzeczpospolitej nie mógł działać
na Wołyniu. Na przeszkodzie stanął tzw. kordon sokalski – ograniczenie
w Konkordacie jego terytorium do dawnego zaboru austriackiego. Dlatego
od samego początku – enuncjacji PAP-u – idea wspólnego listu w sprawie
rzezi wołyńskiej wydawała mi się ryzykowna. Przeczucia sprawdziły się.
Patriarcha Lubomyr, prosząc o przebaczenie papieża z Polski i polską
młodzież, dał dowód świadomości zła wyrządzonego braciom Polakom tam,
gdzie Kościół greckokatolicki odpowiadał za sumienia swoich wiernych.
Więcej niż wymaga aksjologiczny alfabet pojednania: najpierw prosił
o przebaczenie, dopiero potem przebaczył. Nic nie upoważnia, by sądzić,
że z chwilą jego przejścia na emeryturę, straciły aktualność słowa
wypowiedziane w imieniu całego Kościoła.
Ks. Bogdan Pańczak
za: seminarija.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz